Jan Liberda

W 1966 roku był z reprezentacją na tournée w Ameryce Południowej, gdzie Polacy rozegrali trzy towarzyskie mecze, z I i II reprezentacją Brazylii oraz z Argentyną. Z II reprezentacją Brazylii Polacy przegrali 1:4. Strzelcem honorowego gola, Liberda Jan. Trzy dni później mecz z I drużyną Brazylii w Rio de Janeiro, na słynnej Maracanie. 140 tysięcy widzów oglądało zacięty mecz obydwu reprezentacji, który zakończył się wynikiem 1:2 dla gospodarzy. Strzelcem gola dla Polski, ponownie Liberda. W ostatnim meczu amerykańskiego tournée z Argentyną padł remis 1:1, a strzelcem bramki, jakżeby inaczej, znów Jan Liberda, o którym, po zakończeniu tournée, zagraniczni fachowcy wypowiadali się w samych superlatywach doceniając jego walory techniczne i boiskową inteligencję. To właśnie wtedy Jasiu zyskał przydomek „Biały Pele”. A naprawdę niewiele brakowało, aby nigdy nie został zawodnikiem bytomskiej Polonii i w jej barwach nie reprezentował polskich barw…

A wszystko przez ówczesnego trenera juniorów, który nie potrafił poznać się na jego talencie. Rozżalony Liberda (ur. 26 listopada 1936) postanowił wtedy podjąć treningi w chorzowskim AKS-ie. Na szczęście działacze Polonii bardzo szybko naprawili ten błąd i Liberda wrócił z powrotem do Bytomia. Zresztą marzeniem Jasia była gra właśnie w barwach klubu z rodzimego miasta, u boku człowieka, który był dla niego wzorem do naśladowania, Kazimierz Trampisza. Wpierw nosił jego sprzęt sportowy, buty i walizki, ale też bardzo pilnie go podglądał. Uczył się techniki – nieszablonowych zwodów, dryblingów, strzałów. Jako że miał smykałkę do piłki kopanej, a dzięki ambitnej pracy i zamiłowaniu do żonglerki dosyć szybko i dokładnie zgłębił jej tajemnice. W zespole Polonii zadebiutował w 1953 roku w meczu z Cracovią. Dwa lata później wraz z reprezentacją Polski juniorów zagrał na turnieju FIFA w Montecatini, rozgrywanym we Włoszech. Już wtedy Kazimierz Górski dostrzegł w nim przyszłego reprezentanta Polski. Wtedy Liberda grał z numerem 10. Już to było wystarczającą rekomendacją, w końcu nie każdemu przydziela się „czarodziejską dziesiątkę”. Z tym, że do miejsca w reprezentacji na pozycji lewego łącznika kandydowali wówczas najlepsi w Polsce : Ernest Pol, Gerard Cieślik i Zbigniew Szarzyński.

Ten dzień zdarzył się już w maju 1959 r. w Hamburgu. Janek Liberda, później jeden z ulubieńców Ryszarda Koncewicza, debiutował w meczu, który wtedy stał się sensacją sezonu. Polska zremisowała z RFN 1:1! Nasi grali doskonale, a wśród nich, jak stary wyga, zaledwie 23-letni napastnik Polonii Bytom. Obok niego same znakomitości: Ernest Pol, Lucjan Brychczy, Stanisław Hahorek, Krzysztof Baszkiewicz. Zaraz po Hamburgu Liberda strzelił swoje pierwsze gole w reprezentacji i powoli stawał się jej bardzo silnym punktem. W klubie też zachwycał widzów – już w tymże roku 1959 po raz pierwszy sięgnął po koronę ligowych strzelców. W sumie w rozgrywkach ekstraklasy zdobył 145 bramek, więcej niż Henryk Reyman, Józef Nawrot i Teodor Anioła.

Jan Liberda miał szczęście do trenerów, co niewątpliwie wywarło spory wpływ na jego karierę. W klubie doskonalił umiejętności pod kierunkiem Adama Niemca, Michała Matyasa i Edwarda Drabińskiego, a w reprezentacji poznał warsztat i szkołę wielu selekcjonerów. Do pierwszej reprezentacji wprowadził go Tadeusz Foryś (wcześniej u Kazimierza Górskiego grał w juniorach), ale każdy z następnych trenerów (Koncewicz, Brzeżańczyk, Matyas) też chętnie widział go w zespole narodowym. Był w nim od początku jednym z zawodników najlepiej wyszkolonych technicznie i najbardziej bramkostrzelnych. Warunki fizyczne miał przeciętne, jeśli nie powiedzieć słabe, ale nadrabiał to ruchliwością, sprytem, inteligencją w grze. Był jednym z dowcipniejszych piłkarzy w reprezentacji. Nie lubił być rezerwowym. Gdy uznał, że jego czas mija, sam usunął się w cień.

Cechowało go dobre wyszkolenie techniczne, efektowne dryblingi, ostre i celne strzały. Poza talentem sportowym niewątpliwie miał też smykałkę do… interesów. – Kiedy szedłem przez rynek zaczepiali mnie taksówkarze. Oni mieli kasę i uwielbiali się ze mną zakładać. Ile bramek strzelę, albo jak wysoko wygramy. A to były niezłe sumki… Premię za wygraną mieliśmy na przykład na poziomie 600 złotych, a ja z takich zakładów potrafiłem wyciągnąć i 1500 złotych, i 2000! – zdradza Liberda. – Trenerzy nigdy o tych zakładach nie wiedzieli. Koledzy – i owszem. No to przychodzili potem pod prysznicem, i pytali po cichu: „ileś zarobił?”. I trącali: „no to odpal coś, boś sam tego meczu nie wygrał”. Dawałem im w łapę stówkę albo dwie. A za tydzień – od nowa…

Niecodzienny talent piłkarski Liberdy w pełni dojrzał w latach sześćdziesiątych. Wtedy drugi raz został królem strzelców, a jego Polonia wywalczyła tytuł mistrza Polski (1962). W tym samym roku był laureatem „Złotych Butów” katowickiego „Sportu”. Z Polonią zdobył też Puchar Karla Rappana i Puchar Ameryki (1965).W reprezentacji, w której wtedy aż roiło się od groźnych konkurentów, rozegrał 35 spotkań. Zdobył w nich 8 bramek – dwie pierwsze w 1959 w meczu z Izraelem we Wrocławiu, a ostatnią w 1966 w Szczecinie z Luksemburgiem. Drużynę narodową pożegnał rok później, również we Wrocławiu, w meczu jedenastek olimpijskich Polski i ZSRR (0:1). Zakończył grę w Polonii 17.08.1969 r. meczem z Cracovią zamykając ten piękny rozdział kariery 304 występami w niebiesko-czerwonych barwach.

Po zakończeniu gry w Bytomiu wyjechał do Chicago, a potem 2 sezony grał w AZ „67” Alkmaar (Holandia). Po powrocie był trenerem Polonii, później GKS-u Katowice, Zagłębia Sosnowiec, MCKS-u Czeladź, Oldenburga i Padeborna (Niemcy) oraz od 1993 roku znowu Polonii. Najczęściej można go było spotkać na trybunach stadionu przy ul. Olimpijskiej, podczas meczów niebiesko-czerwonych, oraz na Kolejowej 6, gdzie wraz z innymi zasłużonymi piłkarzami przez lata wspominał najpiękniejszy okres bytomskiej Polonii.

Zmarł w rodzinnym mieście 6 lutego 2020 roku w wieku 83 lat. Pochowany został 11 lutego 2020 roku na cmentarzu Świętej Trójcy w Bytomiu.

Wszystkie filmy

bydziehaja.pl

Miejsce na twoją reklamę